wtorek, 1 stycznia 2013

Życie jest trudne... Rozdział 6


   _______________________________________________
   Nie było czasu by nacieszyć się pięknym lotem. Podziwiała niebo, ale i tez  z lękiem  patrzyła na swój dom, który był bardzo daleko w dole.  Zobaczyła czarne zakapturzone istoty, które wyglądały ze złością przez okno. Były złe, można to było wyczytać z ich wzroku. Gdyby nie było Indigo, pewnie by już nie żyła, nie wytrzymałaby starcia z demonami i na pewno nie pomogły by jej księżycowy amulet, który dostała od Jacka.
    Fleur była okropnie zła czemu jej trafił się jej dar, zamieniała by go na wszystkie inne skarby, które są na Ziemi. Chciała dalej żyć jako zwyczajna nastolatka z Annie , Rose i Blair. Nie prosiła się o to.
    Znalazła by sobie nowego chłopaka, uszykowała by nowy bal.  Żyli by wtedy bez tych wszystkich problemów i bez demonów.Była by zwyczajną osobą.
   Lecz wtedy nie poznałaby Jacka, choć on do niej nic  nie czuł, ona bardzo się nim zainteresowała, po tym jak na balu dziwnie z nią rozmawiał, każdego dnia się w nim po trochu zakochiwała, choć po drodze na pewno rozbije sobie serce na miliony kawałków, ale i tak będzie to  warte.  Na świecie będzie więcej miłości, choć nieszczęśliwej, Jack nie mógł odwzajemnić jej uczucia, był przecież aniołem, a ona tylko śmiertelniczka z małym problem.
  Indigo zaczęła lądować na dachu jakiegoś wieżowca,  dziwne było to że nikt ich nie widział. Byli niewidzialni dla ludzkiego wzroku.  Pewnie było to jakieś czary, o których Fleur nie wiedziała.  Musiała się jeszcze tyle nauczyć by funkcjonować w tym dziwny życiu.
-Co teraz? – spytała Indigo – zejdziesz do mamy?
-Tak, muszę ją ostrzec przecież demony mogą wrócić znowu do naszego domu i  zobaczyć matkę bezbronną, a przecież i ona jest córka Barthiona. Nie wiadomo czy umie się bronić.
  Fleur  powiedziawszy skoczyła do drzwi, które prowadziły na dół. Schodami zeszła na ostatnie piętro i wezwała windę. Zjechała na 4 poziom gdzie mieściło się biuro jej matki. Miała szczęście bo od razu zobaczyła mamę, ale nie samą była  uściśnięta namiętnym pocałunkiem z jej szefem!!!Poczuła ból jej zycie jest w rozsypce,a jej mamie żyje się bardzo dobrze. Nie ma takich problemów jak ona. Nie ścigały jej zastępy demonów.  
  Fleur zaczęła się już cofać lecz wpadła na Indigo. Nikt jej zapewne nie widział, a zderzenie z niewidzialną osobą, musiało  wyglądać komicznie.  
-Co ty tu robisz córeczko?- spytała mama.
  Jeszcze miała czelność się tak do mnie odzywać. - Pomyślała 
-Co TY tu robisz?!?!- Fleur  spytała Jenny – Dopiero co rozstałaś się z ojcem, a już próbujesz znaleźć sobie kogoś innego- spojrzała na jej szefa, który wyglądał na zmieszanego. Żeby całował się publicznie z jej matką.  
  Fleur nie mogła już wytrzymać, nie miała nawet siły by ostrzec matkę, już nie zależało jej na jej bezpieczeństwie. Zaczęła płakać, tak samo jak wtedy gdy dowiedziała się że rodzice biorą rozwód.
  Dziewczyna wbiegła do windy a za nią Indigo. 
   Miała nadzieje że rodzicie się pogodzą, choć ojciec  był na Florydzie, a one tutaj w San Luis. Chciała uciekać, czemu wszystkie te okropne rzeczy spływały na nią tak bez ostrzeżenia,  tak jakby grad z deszczem spadł na nią w czasie lata, a ona nie miałaby wtedy parasolki by się obronić. Na pewno było to okropne uczucie,
-Porozmawiaj z nią, może ci to wyjaśni- powiedziała Indigo
-Żeby powiedziała „To nie tak jak myślisz”
   Indigo zaśmiała się.
-Zabierz mnie do Annie. Tam i tez powinny być Rose i Blair.
-Użyje szybszego sposobu- powiedziała Indigo –Złap mnie za rękę
   Fleur złapała anielice za rękę i od razu poczuła szarpnięcie w okolicach pępka. Zobaczyła rozmazany korytarz, a po chwili znalazła się przed łóżkiem Annie, na którym siedziały przyjaciółki.
-Boże- pisnęła Rose przerażona
-To tylko ja nie  żaden Boże- powiedziała z przekąsem Fleur
-Demony były w jej domu- powiedziała Indigo.
-Taa…
     Fleur zdziwiło że nie było stróżów dziewczyn, przecież tez powinni tu być. Ktoś musiał je bronić, przecież nie na darmo zginęła matka Blair. Nie może pozwolić by one zginęły.  Były jak siostry i na pewno były ze sobą spokrewnione bo wszystkie mają dar wzroku.
   Fleur przypomniała sobie jak się poznały. Jak były małe wszystkie przychodziły do parku Mitchell w San Luis .Fleur, Blair, Annie i Rose spodobał się ten sam dąb i wszystkie chciały siadać na gałęziach, by podziwiać widoki, z poza parku. Zawsze się kłóciły, o to kto ma tam zając miejsce, aż wreście znalazły drzewo na którym będą mogły wszystkie siadać. Wtedy zaczęły ze sobą rozmawiać i zaprzyjaźniły się. Każdego dnia chodziły na drzewo i przyjęły dla niego nazwę „Księżycowy dąb”. Wyobrażały sobie że siedzą na tronie, i oglądają swe królestwo.
-Nic się nie stało uciekliśmy – powiedziała Fleur, a później opowiedziała im jak zobaczyła matkę całującą się z jej szefem.
   Dziewczyny były bardzo zszokowane,  to nie było do przyjęcia, przecież dopiero wzięła rozwód.
   Nagle pojawił się Jack, za nim pojawiły się niebieskie strzępki. Musiał się teleportować.
-Fleur, twojej matki nie ma w spisach cór Brathiona. Nie możecie być ze sobą spokrewnione, inaczej ona też by miała dar.
  Fleur,  była szokowana, jej matki nie było w wpisach, przecież dar wzroku był dziedziczny. Nie mogła przecież tego odziedziczyć po ojcu bo szło to tylko przez żeńską linie genetyczną.  To na pewno oznaczało że jej matką, nie jest jej biologiczną mamą, tzn. że całe jej życie jest jeszcze większym kłamstwem. Poczuła nienawiść, myślała że w jej życiu chociaż matka jest prawdziwa, w tych wszystkich kłamstwach, myślała że jest trochę prawdy, ale jak zawszę się myliła.